Im więcej potu na treningu, tym mniej krwi w boju.
Zaraz po egzaminie dojrzałości, czyli w lipcu 1984 roku miałem bardzo stresujący egzamin wstępny na wrocławską Akademię Wychowania Fizycznego. Składał się on wtedy z 12 przedmiotów, niczym dwanaście prac Herkulesa: pływanie, pięciobój gimanstyczny, biologia, fizyka, chemia,…, i lekkoatletyka. Najbardziej bałem się trójboju królowej sportu: 100m, pchnięcie kulą, oraz 1500m. Wtedy kochałem sport pod każdą postacią, ale nie koniecznie jej punktowe skale, dopuszczające mnie do wymarzonych studiów. Niestety dla mnie najwięcej punktów można było zdobyć za krótką setkę!
Na krótkich dystansach genetycznie – jako pyknik – biegałem zawsze za wolno! Amen.
W funeralnym dla mnie dniu egzaminu, na najsłynniejszym stadionie przy ulicy Witelona niespodziewanie pojawił się ON! Mój ludzki – mocarz, ideał – czyli cudowny szkolny trener. Wiedział o moim bólu i strachu. W słoneczne południe, niespodziewanie wyrósł przy mnie na bieżni i wręczył mi swoje, własne, treningowe kolce – a trzeba wam moje kochane wnuki wiedzieć, że w tamtych czasach był już przecież, ale legendarnym BOKSEREM? Z najwspanialszej epoki mitycznego Feliksa Stamma, gdzie Polski boks oznaczał ogromny szacunek. Pan „profesor” Henryk Załęski był drużynowym mistrzem Polski z 1965 roku – przypomnę, rok moich urodzin. Do dziś jest to jedyny taki tytuł dla Wrocławia, stolicy Dolnego Śląska. Zobacz zdjęcia w galerii.
Nigdy przedtem, ani potem – takich butów nie dotykałem, a nawet nie widziałem.
Stoi i mówi biegnij – mi przyniosły kiedyś szczęście!!! Teraz jest twój czas.
Do dziś, jestem w niewytłumaczlnym wręcz, szoku! Setki w szkole robiłem około 18 sekund.
Wtedy wykręciłem – pierwszy i ostatni raz, w tych magicznych butach – rekord życiowy: 13 sekund na sto metrów. Współcześnie jako skromny „fizyk”, dziękuję BOGU, że mam przyjemność pracować z jego wnukiem! Poniżej przedstawiam zdjęcie – jakim go pamiętam.

Panie Henryku dziękuję!!!!!!