WROCŁAWSKI KLUB SZACHOWY "KOPERNIK"

Kategoria: Aktualności

KAMBAK i 400 stopni do obłędu!

Ucięty trzykrotnie, przez złośliwych urzędników kultury, grant – a i tak na prostej desce teatralnej powstało arcydzieło myśli i obrazu!

W środę po zjawiskowym spotkaniu z teatralną różą

Poszedłem na 400 stopni do obłędu! – recenzja.

Teatr integracyjny, bo – najbliżej widza jak się da – wystawił wyśmienitą adaptację „Latarnika” noweli naszego super noblisty[1]. Owa integracja dla mnie to nierozerwalna wspólnota aktora i widza, która zna sens naszej egzystencji: największa w życiu satysfakcja jest wtedy, kiedy oddajemy siebie innym”. Ta bezbłędna wręcz spójnia pozwoliła stworzyć na scenie, jak czytamy w skromnym, ulotkowym programie „wyjątkową jakość artystyczną”. Ludzie idźcie do teatru na Poznańską we Wrocławiu i zobaczcie jak elegancko szykuje się serca do walki. Jak w cudownych kolorach odradzamy się od nowa na kolejne pory roku. Zamknięci w sobie, ale otwarci dla wszystkich.

Ci co mawiają głupoty takie, jak : „starość się Bogu nie udała” powinni przymusowo obejrzeć ten spektakl, zwłaszcza, że aktorzy będąc za blisko z masami, nie pobierają od widzów pieniędzy za bilety? Ci od „serduszek kapusty” mówiąc wytwornie, dowiedzą się tam na scenie prawdy: jak fantastycznym zjawiskiem dla starszych ludzi są nadmorskie mewy. Wszyscy jesteśmy tułaczami, wagabundowiczami, kochamy wolność, mamy stałe wizje domu rodzinnego. Zapraszam do teatru KAMBAK mimo, że to niezwykle mały punkcik, jak mawiał Einstein – grający na skrzypkach: plamka kwantowa na komercyjnym bulwarze mapy GOOGLA.

Jakby się tak precyzyjnie zastanowić, sztukę o „samotnej starości” doświadczają prawie wszystkie osoby, a ludzie z niepełnosprawnościami szczególnie. Są izolowani od urodzenia i cierpią w społecznościach niezauważalnie, przecież np.: nie mogą ukończyć teatralnych szkół. A oni jak my wszyscy mamy serca i pragniemy stabilizacji, a nie stanu półśmierci. Patrząc, na waszą teatralną „ekranizację” wierzę, że kaształtowana przez Was cierpliwość, nigdy nie podda się rezygnacji. Grajcie i już. Nostalgia dotyka każdego, ale ich, tych skromnych, przewspaniałych aktorów depresja nie rozwali nigdy na kawałki. Ukłon w stronę chorego wikariusza.  

Ci ludzie w KAMBAKu autentycznie grają na scenie, niekiedy bijąc blaskiem większym niż zawodowi aktorzy. Ukłon w stronę „księdza Wojtasa”, który według mnie w opisywanej sztuce zagrał lepiej niż prawdziwy ksiądz Orzechowski, a tenże ma zdobytą już niemałą chwałę i ma nawet „swój” wrocławski tramwaj.

Drodzy aktorzy, przez duże A, wasze kreacje rzeczywiście rozdają serce wasze na dłonie widzów. Zdradzę Wam kolejną moją tajemnicę, nie wiecie, ale w drodze powrotnej z waszego spektaklu przy Legnickiej namalowałem szybko i na pionowych kamieniach o WAS graffiti.

Przepraszam za niską jakość malunku, ale tylko Wy zauważycie na nim łzy szczęścia, które ludziom dajecie.

Dekoracji scenicznej dzieci z pokolenia Z nie zrozumieją. Panama[2] 1877 rok, przypomnę współczesnym nieczytającym, jest to kraj, w którym widzowie stają się rzeczywistymi mieszkańcami, Zegar z sekundnikiem i wskazówkami, obraz w przecudnej starej framudze ze zdjęciami młodości Skawińskiego, telefon z kablem do gniazdka, kapelusz, dym na scenie, itp. – odeszło w zapomnienie. Dziś wszystko ukryło się w mikroskopowych telefonach, smartwatchach, krótko przeze mnie zwanych smyczami. Nadeszło niespodziewanie i za szybko „nowe przeciwko staremu”!? Jestem rozżalony na młodych, w każdym bowiem teatrze dziś, a chodzę często, spektakl złowieszczo się rozpoczyna: proszę wyłączyć komórki!?

Na ekskluzywnej prostokątnej scenie pokazano odważnie między innymi: szumiący barwami ocean w 3D, przecudne witraże mszalne, burze – ale te mózgowe, wyspę – miejsce paradoksalnie w starości nazywane kresem niepowodzeń! Karmienie mew i niezdrowe, słowne kłótnie humanistów o interpretacje: mewa – to dusza zagubionego żeglarza?  

Ja sześćdziesięcioletni dziadek i moja żona babcia zostaliśmy ukarani przed wczoraj mandatem za dokarmianie ptaków we wrocławskim naszym Paryżu? Ten fakt podaję, nie żeby się poskarżyć, ale tak jak aktorzy na sztuce, nauczają widzów odróżniać sen od jawy. Młodzi pewne wartości jak odróżnianie dobra od zła są nieprzemijalne.

Sztuka, przez duże S, którą wyczarowali twórcy, jest pochwałą samotności, choć ma ona wiele twarzy, a niektóre, jak np.: serce na dłoni są nawet uważane za niebezpieczne. Sztuka wita wysublimowanego widza spychologią urzędniczą, zaczerpniętą z modnego dziś na wrocławskim rynku „prlu”. Po sztuce już wiemy, że obłęd to port każdego, gdzie za małe uchybienie – czeka na nas dymisja, a za recytacje inwokacji Mickiewicza „bezpraca”.

Aktorzy w pięknej ciszy muzyki skomponowanej przez Kamilę odnajdują siebie w służbie dla innych. Starość lubi samotność, samotność lubi muzykę. Muzyka lubi sennych psychodelicznych krasnoludków w czarnych komicznych czapeczkach. W uroczych snach szepczą nam „jesteśmy jak te mewy – wolne duchy otchłani”. Duchy jednak pilnujące żywych, które nie zapomną zapachu mamusinych kołysanek. 

Główny aktor, przystojny małolat w wieku moich dzieci, fantastycznie gra starca. Te starsze laski na widowni – [przepraszam za porównanie] z zachwytu „posikały się w majty” [a może politycznie powinienem dziś napisać w pampersy].

Jednak ja skromny widz schowany w ciemności widowni, odkrywam prawdę: aktor – najsłodsze w święta wielkanocne ciasteczko, potocznie zwane „mazurkiem” na scenie jest niczym morska latarnia niedostępnym, obłąkanym, zamkniętym w sobie, ale jednak: jest światłem dla innych, którzy mają serce po właściwej stronie egzystencjalnego oceanu. Zaprzyjaźnia się z mewami, a podczas odpływów ze ślimakami – tworzy zjadalną określoność, aby urosły mu skrzydła na nadgarstkach. 

Po spektaklu dopiero zrozumiałem świetny śmiech księdza, rzeczywistość przeraziła nawet prawdę z 1981 roku, przed waszym teatrem stały wojskowe amfibie, przeżywające swój kolejny sen o wielkiej, powodziowej wodzie, która jeszcze tym razem do Wroclovka nie nadejdzie.


[1] Pisał ku pokrzepieniu serc.

[2] W moich słodkich czasach młodości symbol luksusu.